Magiczne spełnienie
Poniższy tekst jest zapisem wywiadu gościnnego, który przeprowadziła ze mną Marta Szyszko i pojawił się on na jej blogu 'niedoskonała mama’.
W swojej książce: „Zaakceptuj siebie” piszesz, że mamy tendencję, by być dla siebie twardzi, zawsze czegoś szukać. Mam wrażenie, że ustanawiamy nowe cele w nadziei, że tym razem uda się osiągnąć spełnienie, ale gdy je już zrealizujemy, nie pojawia się ono automatycznie. Czego tak naprawdę brakuje ludziom do magicznego spełnienia, jeśli nie kolejnego sukcesu?
Nie ma niczego złego w ustanawianiu kolejnych celów, dążenia do nich, to nas napędza, dodaje nam energii. Mam jednak wrażenie, że często nie umiemy się z tych sukcesów cieszyć albo je dewaluujemy, umniejszamy, tłumaczymy, że to nic wielkiego, że każdemu by się udało. Swoje szczęście warunkujemy od osiągnięcia określonych sukcesów.
Mamy tendencję do magicznego myślenia, że gdzieś tam, po osiągnięciu kilku celów dojdziemy do punktu, w którym poczujemy spełnienie, upragnione szczęście. Często szukamy szczęścia na zewnątrz, przykładowo czekając na spotkanie kogoś, kto w naszym mniemaniu nam to szczęście da. Brakuje nam uważności, akceptacji tego co pojawia się w naszym życiu w danym momencie.
Jak sądzisz, dlaczego niektórzy czują się nieswojo na myśl, że mają być dla siebie życzliwi, zaspokajać swoje potrzeby, odpocząć. Skąd przekonanie, że nie zasługujemy na to, by czuć się dobrze i sobie dogadzać?
Źródłem takiej postawy może być strach, że ktoś nam zarzuci egoizm, niezdrową koncentrację na sobie. Często powodem jest brak umiejętności odpoczywania. Obecnie panuje presja bycia aktywnym i nieustannie zajętym, cały czas coś robić, do czegoś dążyć, coś osiągać. Bycie życzliwym dla siebie rozumiemy często na opak, jako folgowanie sobie, niezdrowe używki albo użalanie się nad sobą, bycie słabym.
Pokutuje w nas przekonanie, że w życiu, a szczególnie w trudniejszych chwilach trzeba wziąć się w garść, nie rozmyślać, tylko iść do przodu. Uważamy, że samokrytyka jest najlepszym motywatorem. Jest dokładnie na odwrót, samokrytycyzm utrudnia podejmowanie życiowych wyzwań, demotywuje, a dodatkowo powoduje powstawanie wielu negatywnych emocji. Bycie życzliwym dla siebie jest szczególnie trudne dla kobiet, które często są skoncentrowane na zaspokajaniu potrzeb innych osób, a nie swoich.
Czy świadomość, że mamy prawo do dobrostanu, nie musimy już rozpaczliwie gonić za kolejnymi celami, nie jest niebezpieczna pod tym względem, że może życiowo rozleniwić?
Prawo do dobrostanu, do dobrego samopoczucia, czerpania radości z życia wcale nie powoduje, że nie możemy ustanawiać kolejnych celów i do nich dążyć. Pokutuje taki mit spoczęcia na laurach, że jak będziemy dobrze się czuć, to nic więcej nie osiągniemy, więc wolimy się krytykować, bo to daje nam iluzję motywacji do działania.
A przecież jeśli będziemy zadowoleni z siebie, to tym bardziej będziemy chcieć stawiać sobie kolejne cele, bo będziemy mieć energię do działania, będziemy bardziej kreatywni. Nie będziemy wtedy tak rozpaczliwie za czymś gonić za wszelką cenę, ale będziemy mieć większą ochotę do próbowania różnych rzeczy, aktywności. Dobrze jest mieć takie poczucie, że daję z siebie dużo, bo lubię coś robić albo chcę się w czymś sprawdzić, ale bez konkretnych oczekiwań, że coś na pewno musi z tego „wyjść”. Nie jest to łatwe podejście, bo najczęściej spodziewamy się konkretnych efektów naszych działań, na coś się „nastawiamy”, ale warto ćwiczyć w sobie taką postawę, bo bywa w życiu bardzo pomocna.
Mam wrażenie, że wiele osób afiszuje się swoim sukcesem trochę na wyrost, a o porażkach, wątpliwościach milczą, jakby ich nie było. Jakie jest niebezpieczeństwo postawy, w której oczekujemy od życia tylko potwierdzenia własnej skuteczności i niekończącego się pasma sukcesów?
To prawda, sukcesy są bardzo medialne, a o porażkach, słabych stronach nie mamy ochoty mówić, wstydzimy się ich. Sprzyjają temu media społecznościowe, które potęgują wrażenie tego, że inni mają atrakcyjniejsze i ciekawsze życie. Oczywiście jest to iluzja, bo za sukcesem stoją najczęściej: ogrom pracy, poświęceń, rozczarowań, wątpliwości. Życie, w którym zdarzają się tylko sukcesy jest po prostu niemożliwe.
Brak umiejętności dostrzegania tego może skutkować stanami depresyjnymi, obniżonym nastrojem czy chorobami psychosomatycznymi. Poza tym wiele też zależy od zdefiniowania czym jest dla nas sukces. To co dla mnie będzie sukcesem, dla innej osoby może być czymś zwyczajnym, niegodnym poświęcenia uwagi. Wcześniej czy później w życiu każdego człowieka pojawią się gorsze chwile, bo na wiele spraw nie mamy wpływu albo popełnimy błędne decyzje. Dobrze jest zwiększać samoświadomość i taką akceptację, że nie wszystko będzie zawsze po naszej myśli czy tak jak tego oczekiwaliśmy.
Jak zatem postrzegać porażki?
Jako nieuniknione elementy życia. Osobiście nie lubię słowa „porażka”, bo kryje ono w sobie coś definitywnego, nieodwołalnego, ma negatywny wydźwięk. Z doświadczenia swojego i moich pacjentów wiem jednak, że porażka może być często początkiem czegoś nowego, pozytywnego, nowej drogi czy przemyśleń. Wiadomo, że zdarzają się w życiu ważne sytuacje, które możemy określić mianem porażki, ale w codziennym życiu pojawiają się raczej rzadko.
Na co dzień przydarzają nam się zazwyczaj drobne niepowodzenia, coś mogliśmy zrobić lepiej czy inaczej, zachować się mądrzej, jakąś sprawę bardziej przemyśleć. Oczywiście w tej konkretnej chwili nie postrzegamy danego zdarzenia jako drobną trudność, ale raczej jako życiową katastrofę. Czasem warto w takiej chwili, która wydaje nam się bez wyjścia, po prostu poczekać, zostawić ją własnemu biegowi. Pomocne jest też przypomnienie sobie naszych dawnych kłopotów, które jawiły nam się kiedyś jako ogromne porażki, a być może dzisiaj tylko uśmiechamy się na ich wspomnienie. Z każdego niepowodzenia można się czegoś dowiedzieć, nauczyć o sobie, ale trzeba być na tę naukę otwartym, nie obwiniać się o wszystko i nie przypisywać sobie nadmiernej odpowiedzialności.
Czy jest coś złego w byciu przeciętnym?
Zazwyczaj jest tak, że w jakimś obszarze życia jesteśmy bardzo dobrzy, w innym przeciętnym, a w jeszcze innym zupełnie kiepskim. Ciężko jest być bardzo dobrym we wszystkim, a z kolei bycie przeciętnym czy poniżej przeciętnej we wszystkich sferach oznacza, że nie wykorzystujemy swojego potencjału, nie rozwijamy się. Pytanie też do czego aspirujemy, z kim się porównujemy? Czy do siebie samych, bo chcemy się w danej dziedzinie doskonalić czy do innych, lepszych czy gorszych od siebie?
Jeśli do innych, to jakie emocje temu towarzyszą? Czy ktoś lepszy od nas jest dla nas inspiracją czy czujemy się zdołowani, bo uważamy, że nigdy nie osiągniemy porównywalnego poziomu? Bycie przeciętnym nie ma w naszej kulturze dobrych skojarzeń, bo zazwyczaj chcemy czuć się lepsi od innych. Określenie bycia przeciętnym może być traktowane nawet jako obraźliwe. Wynika to w dużej mierze z wagi, jak jest przypisywana do samooceny. Jesteśmy przywiązani do wartościowania, żyjemy w ciągłej ocenie siebie i innych. Dlatego tak bardzo zafascynowało mnie pojęcie samowspółczucia, które jest tematem mojej drugiej książki, bo ono nie bazuje na wartościowaniu. Dzięki samowspółczuciu wcale nie musimy być lepsi od innych, żeby akceptować siebie i czuć się dobrze.