Czy psychoterapia może mieć negatywne skutki uboczne?
Wiele mówi się o korzyściach mogących wynikać z psychoterapii. Czy jednak terapia może mieć również skutki uboczne i nieść ze sobą jakieś ryzyka?
Przejściowe pogorszenie samopoczucia
W dużym uproszczeniu i skrócie mogłabym napisać, że psychoterapia jest mikrokosmosem życia. W całym naszym życiu pojawiają się chwile lepsze i gorsze, radość i smutek, euforia i rozczarowania. Podobnie jest w psychoterapii, podczas której zdarzają się momenty postępu i regresu, łzy i śmiech, nadzieja i zwątpienie. W założeniu proces psychoterapii ma prowadzić do zdrowienia, lepszego samopoczucia i rozumienia siebie. Jest to jednak nieuchronnie związane z tym, że okresowo będziemy się również mierzyć z pogorszonym funkcjonowaniem, frustracją, stresem, silnymi i sprzecznymi emocjami, które nie zawsze będą przyjemne.
Można by powiedzieć, że skoro idziemy do psychoterapeuty, to dlatego, że prawdopodobnie czujemy się z jakiegoś powodu przygnębieni i wychodząc z jego gabinetu chcielibyśmy czuć się lepiej, a nie gorzej. Dlaczego więc proces zdrowienia działa w taki właśnie sposób, że może skutkować przejściowym pogorszeniem samopoczucia?
Zmiany wiążą się z dyskomfortem
Psychoterapia to przyglądanie się sobie i często dekonstrukcja dotychczasowego systemu wartości, poglądów i przyzwyczajeń, co może być momentami bolesne. Proces ten ma docelowo służyć poprawie funkcjonowania, ale ten czasowy chaos i bałagan może być tego skutkiem ubocznym. Spróbuję to zobrazować poprzez metaforę sprzątania i wizyty u stomatologa.
Podczas gruntownego sprzątania najpierw musimy wyciągnąć wszystko z szafek, przeglądnąć rzeczy, zastanowić się co jest nam potrzebne, a co nie; o jakich rzeczach zupełnie zapomnieliśmy, a chcielibyśmy do nich wrócić; co decydujemy się wyrzucić, a co zostawiamy. W trakcie takiego generalnego sprzątania znajdujemy różne rzeczy i powracają związane z nimi wspomnienia. Takie tymczasowe zamieszanie może się zatem wiązać z obciążeniem emocjonalnym i czasowym pogorszeniem funkcjonowania.
Podobnie jest z wizytą u stomatologa. Jeśli mamy chorego zęba, to nie wystarczy, że lekarz „zaklei” bolącego zęba wypełnieniem i możemy zapomnieć o sprawie. Najpierw trzeba zęba rozwiercić, bardzo dokładnie obejrzeć rozwierconą dziurę, zdiagnozować czego ząb potrzebuje i dopiero zająć się łataniem. Wiercenie zęba nie jest przyjemne. U stomatologa możesz jednak zamknąć oczy, poprosić o znieczulenie i myśleć o czymś miłym. U psychoterapeuty musisz aktywnie uczestniczyć w tym procesie i to niestety bez znieczulenia. Ponadto jest to proces odbywający się małymi krokami, nie będzie widoczny jak jedna wielka spektakularna zmiana. Oczywiście, zdarzają się sesje, które mogą się wiązać z jakimś przełomowym odkryciem, nagłą zmianą patrzenia na daną sprawę, ale nierealnym jest oczekiwanie, że każda sesja będzie właśnie taka.
Czy jeśli pójdę na terapię, to od razu będzie mi lepiej?
Nie, od razu nie będzie lepiej. Co więcej, może się zdarzyć, że najpierw będzie tymczasowo „gorzej”, o czym pisałam powyżej. Zmiana stylu życiu, powracanie do dawnych spraw, wspomnień i uczuć, wyjście poza utarte schematy funkcjonowania, myślenia, sposoby przeżywania – nie przychodzi szybko i łatwo. Zmiany wymagają gotowości, wysiłku i zaangażowania.
Przekładając powyższe metafory związane ze sprzątaniem i wizytą u stomatologa na proces psychoterapii, to w celu zbudowania nowego sposobu patrzenia na rzeczywistość, trzeba „zdemontować” ten dawny. Demontaż wiąże się zazwyczaj z czasowym bałaganem, chaosem, bólem. W tym procesie najpierw trzeba się przyjrzeć swoim niekorzystnym schematom, przekonaniom, które wzrastały w nas przez długie lata. I nawet jeśli są niekorzystne i działają na naszą szkodę, to jednak są „nasze”, a więc postrzegamy je jako bezpieczne i znajome. Ba, często uważamy je nawet za część swojej tożsamości, jako integralny element nas samych, a zmiany w ich obrębie wiążemy z pozbyciem się części samych siebie. Z jednej strony walczymy o nowe, bardziej przyjazne nam sposoby myślenia i działania. Jednak w sytuacji stresu czy przemęczenia bardzo łatwo wpadamy w stare automatyzmy, które są jak koleiny, po których jeździliśmy przez całe swoje dotychczasowe życie. Psychoterapia jest więc taką nauką „wyjeżdżania” nowej ścieżki, co może się wiązać z niewygodą, lękiem i pokusą wracania na stare, dobrze znajome koleiny.
Psychoterapia to ciężka praca
Przychodzi mi w tym miejscu na myśl bardzo nieprawdziwy stereotyp, który niestety cały czas zdarza mi się słyszeć, że psychoterapia jest dla ludzi słabych, takich co to sobie nie radzą w życiu. Kompletnie się z tym nie zgadzam. Każdy z nas miewa trudne chwile, kryzysy i zwątpienia. Jeśli w takich chwilach szukamy pomocy i wsparcia, podejmujemy pracę nad sobą, mierzymy się z problemami, mamy odwagę konfrontować się ze swoimi myślami i emocjami, szukamy nowych rozwiązań, czy to wszystko miałoby oznaczać, że jesteśmy słabi??? Uważam, że wręcz przeciwnie.
Psychoterapia i obserwacja siebie pomiędzy sesjami są ciężką pracą. Na co dzień zazwyczaj funkcjonujemy „na automacie”, a więc wiele rzeczy wykonujemy nawykowo, bez zastanowienia i refleksji. Uczestnictwo w sesjach terapeutycznych niejako „wymusza” większą uważność i zastanawianie się nad sobą pomiędzy sesjami. Dla wielu osób jest to zupełnie nowy sposób funkcjonowania, a wszystko co nowe zazwyczaj nie przychodzi nam na początku łatwo. Zmiana sposobu myślenia, działania i patrzenia na rzeczywistość nie przychodzi z dnia na dzień, ale jest często mozolną pracą, wymagającą konsekwencji, zaangażowania i nieustannego przyglądania się sobie. Jest to ryzyko, które podejmujemy, nie mając gwarancji tego, czego dowiemy się o sobie.
Psychoterapia to niewiadoma
W procesie psychoterapii zmierzamy w jakimś określonym kierunku, ale tak naprawdę nie wiemy, czego dokładnie doświadczymy. Nie wiemy również, jak to, czego się o sobie dowiemy wpłynie na nasze relacje. Być może uświadomimy sobie coś, czego dotychczas nie dostrzegaliśmy i nie braliśmy pod uwagę. Kiedyś usłyszałam od znajomej osoby, że pod wpływem psychoterapii jej relacje z rodzicami pogorszyły się, a przecież idąc na terapię chciała, aby jej relacje się polepszyły. Spróbuję to wytłumaczyć na poniższym przykładzie.
Na psychoterapię zgłasza się para, która chce pracować na rzecz lepszej komunikacji w związku (załóżmy, że jest to mąż i żona). W toku terapii par może być tak, że na przykład mąż zacznie się zmieniać i komunikować w inny, zdrowszy sposób. Nie wiemy jak zareaguje na to druga osoba, w tym przykładzie żona. Może na to odpowiedzieć również pozytywną zmianą, a może się poczuć zagrożona, jakby traciła grunt pod nogami, bo „nagle” coś jest inaczej, bo ta zmiana wywołała nowe, niekoniecznie chciane emocje. Być może małżonkowie często się kłócili, ale jednak była w tej niezdrowej komunikacji jakaś równowaga, a przynajmniej oni oboje tak to postrzegali. A pod wpływem psychoterapii ta równowaga została zaburzona. Na nowo trzeba coś wtedy budować i może się okazać, że nie każdy z małżonków jest na to gotowy. Wszyscy znamy takie związki, w których ludzie nieustannie się kłócą, obrażają, nie odzywają się do siebie, ale jednak w tym nieszczęściu są ze sobą całe lata. W toku psychoterapii jedna osoba z pary może sobie zatem uświadomić, że na przykład chce się rozstać. Czy to oznacza, że małżeństwo rozpadło się „przez psychoterapię”? Odpowiedź na to pytanie przywodzi mi na myśl anegdotkę, że nie warto chodzić do lekarzy, bo może się okazać, że mamy jakąś chorobę, którą trzeba się zająć.
Poprawa relacji z samym sobą i z innymi
Przekładając ten cytat na proces psychoterapii i ryzyka „skutków ubocznych”, to jeśli jesteśmy w procesie psychoterapii, w jakimś zakresie podlegamy zmianom. Nie żyjemy jednak na bezludnej wyspie, jesteśmy w relacji z innymi ludźmi. Jeśli w psychoterapii pracujemy na przykład nad większą asertywnością i dbaniem bardziej o swoje potrzeby, to prawdopodobnie będziemy się oddalać od nieustannego bycia do dyspozycji innych ludzi. Oczywiste, że naszym bliskim może się to nie spodobać. Otoczenie przyzwyczaiło się przecież do tego, że jesteśmy na każde zawołanie, nie bacząc na swoje plany i sprawy. A nagle pod wpływem terapii mówimy „nie”, czym osoby naokoło mogą być zdziwione i oburzone. Pamiętajmy, że to my pracujemy nad sobą w terapii, to my jesteśmy gotowi na zmianę, co nie oznacza, że ludzie z naszego otoczenia również są na te zmiany otwarci i gotowi. Nie oczekujmy więc, że nasze bycie w psychoterapii od razu i bez bólu „poprawi” nasze wszystkie relacje w takim kierunku, w jakim my tego teraz oczekujemy.
Pozostawiam Was z refleksją, czy można to uznać za negatywny skutek uboczny psychoterapii.
Więcej tekstów na temat psychoterapii znajdziesz na blogu w kategorii cyklu tematycznego Prosto o psychoterapii, a następny wpis na blogu pojawi się w przyszłym tygodniu. Jeśli chcesz być na bieżąco, zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku oraz dodanie mojego instagramowego konta @malwinahunczak_psycholog do obserwowanych.
Bardzo pomocne i przekonywujące, 😊
Dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam serdecznie! :)
Bardzo przydatne, szkoda, że nie trafiłam na te informację podczas swojej terapii.
Chętnie podzieliłabym się swoimi doświadczeniami i cierpieniem
Terapia w wyniku depresji mojej żony skończyla się zdradą i rozwodem…Niestety tak się kończą eksperymenty na ludzkim mózgu.
To co się działo w jej psychice przez lata zostało ukierunkowane przeciwko naszemu małżeństwu. Powstała bariera i blokada na wspólną pracę nad związkiem…dalej już nie ma szans. A wystarczyło by aby ktoś z szanownych terapeutów trochę ruszył głową gdzie są prawdziwe problemy i jak to rozwiązać bez destrukcji całego trudnego życia po 30tu kilku latach związku…
Żal życia żal wyrzeczeń, żal…